Dokładnie o
20:27 dwudziestodwuletnia dziewczyna – blondynka o jasnej cerze wylądowała na
lotnisku w Poznaniu, skąd autobusem udała się do Zielonej Góry, miasta, w
którym się urodziła oraz wychowała i z którego potem wyjechała do Szwecji.
Jej matka
była Polką, a ojciec Szwedem, który przyjął nazwisko swojej żony. Dziewczyna
miała jeszcze dwie starsze siostry i młodszego brata. No właśnie. Miała. Bo oni
wszyscy już nie żyją. Zginęli w pożarze.
Noelle – bo
tak owa dziewczyna miała na imię – jako dziecko poszła razem ze swoim tatą i
wówczas pięcioletnim bratem Nickiem na mecz żużlowy. Speedway był ulubionym
sportem jej ojca. Nie opuścił chyba żadnego meczu Falubazu (chociaż nie był Polakiem,
to wychował się w Polsce, potem zaś wyjechał do swojej ojczyzny). Noelle
pokochała żużel całym swoim sercem, ale po tym jedynym meczu musiała wraz z
całą rodziną wyjechać do Szwecji i zamieszkać w Malilli. Chodziła tam na mecze,
ale to nie było to samo, co ten pamiętny w Polsce.
Tego
nieszczęsnego dnia, w którym wybuchł pożar, dziewczyna była u swojej
przyjaciółki – Joany, mieszkającej 15 km od Malilli. Miała wtedy siedemnaście
lat. Kiedy wróciła do domu zastała tam tylko ruiny. Płacz i żal towarzyszyły
jej co dnia.
Przez
ostatnie dwa lata mieszkała u swojej ciotki w Sztokholmie, a pewnego
kwietniowego dnia podjęła decyzję o powrocie do Polski. Oto historia Noelle
Janickiej – dziewczyny zakochanej w żużlu (i nie tylko).
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------No i jest prolog. Krótki, ale jest. Dedykuję go mojej pani korektor, która poprawia moje wypociny, oraz przyjaciółce, która siedzi właśnie obok i próbuje wymusić, żebym zdradziła jej ciąg dalszy.
Czytasz=komentujesz=motywujesz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz