poniedziałek, 24 lutego 2014

PROLOG



            Dokładnie o 20:27 dwudziestodwuletnia dziewczyna – blondynka o jasnej cerze wylądowała na lotnisku w Poznaniu, skąd autobusem udała się do Zielonej Góry, miasta, w którym się urodziła oraz wychowała i z którego potem wyjechała do Szwecji.

            Jej matka była Polką, a ojciec Szwedem, który przyjął nazwisko swojej żony. Dziewczyna miała jeszcze dwie starsze siostry i młodszego brata. No właśnie. Miała. Bo oni wszyscy już nie żyją. Zginęli w pożarze.

            Noelle – bo tak owa dziewczyna miała na imię – jako dziecko poszła razem ze swoim tatą i wówczas pięcioletnim bratem Nickiem na mecz żużlowy. Speedway był ulubionym sportem jej ojca. Nie opuścił chyba żadnego meczu Falubazu (chociaż nie był Polakiem, to wychował się w Polsce, potem zaś wyjechał do swojej ojczyzny). Noelle pokochała żużel całym swoim sercem, ale po tym jedynym meczu musiała wraz z całą rodziną wyjechać do Szwecji i zamieszkać w Malilli. Chodziła tam na mecze, ale to nie było to samo, co ten pamiętny w Polsce.

            Tego nieszczęsnego dnia, w którym wybuchł pożar, dziewczyna była u swojej przyjaciółki – Joany, mieszkającej 15 km od Malilli. Miała wtedy siedemnaście lat. Kiedy wróciła do domu zastała tam tylko ruiny. Płacz i żal towarzyszyły jej co dnia.

            Przez ostatnie dwa lata mieszkała u swojej ciotki w Sztokholmie, a pewnego kwietniowego dnia podjęła decyzję o powrocie do Polski. Oto historia Noelle Janickiej – dziewczyny zakochanej w żużlu (i nie tylko).
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
No i jest prolog. Krótki, ale jest. Dedykuję go mojej pani korektor, która poprawia moje wypociny, oraz przyjaciółce, która siedzi właśnie obok i próbuje wymusić, żebym zdradziła jej ciąg dalszy.
Czytasz=komentujesz=motywujesz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz